To jest ostatni rozdział przed epilogiem, więc miło gdybyście skomentowali :)
Cała piątka spotyka się w swoim miejscu.
- Dzisiaj ich wykończymy - mówi Liam.
- Tylko szybko, krótko i na temat. - mówi Niall - przeładowując broń.
- A miałem taki dobry humor - mruczy Payne.
- Pozbędziemy się ich to ci wróci.
- To jedziemy. - wsiedli do aut i ruszyli do miejsca gangu zmarłego Ethana. Przed magazynami stoi Travis.
Harry nie czekając na nic idzie w jego stronę po chwili strzelając. Wyłącza myślenie.
Teraz jest broń, huk i ciało pada. Tak się dzieje z każdym po kolei. Nie mają większych problemów. Wszyscy wiedzą po co przyjechali. Na końcu podpalają budynki.
Widzą jak wszystko wybucha, gdy odjeżdżają.
- Świetna robota - mówi do radia chłopakom.
- Sama przyjemność.
- Trzeba to oblać - mówi Louis.
- Właściwie to podwójnie - dodaje Liam.
- Bo?
- Oojcem będę.
Cztery auta równocześnie się zatrzymują.
- Powtórz, bo szumi chyba.
- Skubany pierwszy następcę zmajstrował!- krzyczy Niall wysiadając z auta.
- Ty to się w ogóle nie doczekasz.
- Morda!- strzela Liamowi w jedno koło.
Ten się tylko śmieje. Louis robi głupią minę pokazując na Stylesa za jego plecami.
- Ten nadal pod złym kątem wkłada.
- Może po prostu uważam?- puka go w łeb.
- Po prostu nie chcesz potomka w przeciwieństwie do swojej dziewczyny.
- Nie narzeka.
- Też bym ci nie powiedział.
- Bo niby co?
- No jakbyś zareagował?
- Powiedziałbym co myślę.
- No to się nie dziw, że by ci nie powiedziała.
- Gratulacje stary - ignoruje ich.
- Dzięki - świętują podwójnie do późna.
Dopiero nad ranem Harry wraca do domu. Nie jest strasznie pijany. Ściąga koszulkę i spodnie i kładzie się obok Demi.
~*~
Demi pół nocy spędziła w łazience. Teraz leży na chłodnych kafelkach przysypiając.
Słowa lekarza po wypadku są już całkowicie jasne.
Wchodzi rano do sypialni ledwo przytomna i blada. Zaczyna się ubierać .
- Wszystko dobrze? - słyszy Hazze.
- Yhym - naciąga legginsy na nogi.
- Źle wyglądasz, dobrze się czujesz?
- Nie...- przyznaje i zakłada bluzę Harry'ego
- Zawołam lekarza.
Nogi uginają się pod nią i upada w ramiona na szczęście chłopaka, mdlejąc
Budzi się podpięta do różnych rurek. Jest w szpitalu. Dostrzega Amande obok jej łóżka.
- Hej - siłuje się na uśmiech.
- Jak się czujesz?
- Rurki..fu.
- Cicho, tak trzeba.
- Dlaczego? Gdzie Harry?
- Wyszedł gdzieś..
- Moje obawy chyba się sprawdziły...To to?
- Myhm.. Będziemy razem z wózkami chodzić.
Zakrywa usta ręką. Nie wie jak ma zareagować.
- I...on wie?
- Tak. Lekarz powiedział gdy się zapytał co ci jest.
Zamyka oczy i stara się spokojnie oddychać. Mówił, że nie chce mieć dzieci. Nie drążyła.
- Demi spokojnie.
- Jestem spokojna...- nie pozwala lzą wypłynąć. - Który tydzień? - pyta cicho.
- Trzeci, koniec trzeciego.
- A ty?
- Siódmy
- Powiedz jak zareagował.
- Demi, przecież wróci i będzie się cieszył.
- niech będzie jak mówisz.
- Na pewno..wyszedł po coś pewnie.
- To dziwne, ale jestem taka śnięta ..- mruczy zamykając oczy.
- Przez leki. Śpij jeśli chcesz.
- Ty też tak...- nie kończy zdania, bo rzeczywiście zasypia. Budzi się dopiero wieczorem.
Po chwili przychodzi lekarz na wizytacje. Mówi coś o anemii, witaminach i nie chorowaniu bo to będzie ryzykowne dla dziecka.
W drzwiach mija się z Harrym. Daje mu recepty i wychodzi.
Ten podchodzi do łóżka i kładzie je na szafce.
Demi na niego patrzy. Styles wyciąga z siatki kilka mandarynek, sok i wodę.
Dziewczyna unieruchamia jego rękę, łapiąc za nią. Odszukuje kontakt wzrokowy.
- Prosiłem żebyś jadła.
- Przecież jem.
- Więc teraz będę cię karmił, skoro najwidoczniej ty do buzi nie trafiasz.
- Nie miałam czasu, to nie jadłam. - burczy.
- Już powiedziałem.
Dziewczyna przekręca się i przykrywa bardziej.
- Będziemy gadać o jedzeniu?
- Wiedziałaś?
- Nie - odpowiada.
- Trochę tu poleżysz..
- Chcę do domu.
- Przykro mi Demi, ale nie możesz.
- Dlaczego?
- Lekarze muszą cię mieć na oku. - odpowiada.
- Jesteś zły?
- Jak sobie pomyśle że pewnego razu się obudzę, a ciebie z nim nie będzie bo stwierdzisz że tak będzie dla niego lepiej czy cokolwiek innego, że jestem złym ojcem, bo nie potrafię nim być, albo coś zrobię nie tak, przeklnę przy nim, krzyknę. Za szybko go podniosę..
- Równie dobrze ja mogę być złą matką. Nawet nie wiem co robi rodzic. Przecież ich nigdy nie miałam. Oboje będziemy się uczyć odpowiedzialności.
- Śpij, masz silne leki.
- Nie odpuszczę póki się nie uśmiechniesz. Jestem gotowa włożyć i zapałki, byleby nie zasnąć. Szczerze się uśmiechnąć mimo zmartwień.
- Nie targuj się ze mną.
- Nie targuję. Uśmiechnij się. Będziesz tatą.
Uśmiecha się dla niej powstrzymując od potoku słów.
Demi zadowolona zamyka oczy i znów pozwala, aby sen wziął górę.
~*~
Anne wpada do sali dziewczyny i zmartwiona i szczęśliwa.
- Moje kochanie - całuje ją w policzek. - Przyjechałam jak tylko mój pożal się boże syn zadzwonił. Jak się czujecie?
Demi poprawia się na łóżku z uśmiechem.
- Czasem nijak, ale teraz lepiej proszę pani.
- Anne kochanie. Babcia Anne jestem. Jak ci tu?- siada na jej łóżku. - Długo leżysz?
- Dwa tygodnie, bo nie chcą mnie wypuścić do domu. - mówi smutno.
- Co za..- wstaje i łapie lekarza chodzącego koło pacjentów. - Przepraszam.
- Tak?
- Chciałam się dowiedzieć dlaczego nie wypuszczacie mojej córki do domu. - zakłada ręce na piersi.
- Córki? Panny Taylor? To nieco ryzykowne. Musiałaby naprawdę uważać.
- Panie, byłeś pan w ciąży? Ja byłam i mówię że kobieta w ciąży nie pragnie niczego innego niż domowego ciepła. Co pan myśli że ona na Bangi pójdzie skakać. Dużo bym myślała czym to dobre dla dziecka jak musi znosić złe poczucie matki przez trzymanie ją na siłę w szpitalu! - kończy głośno.
Lekarz stara się uspokoić kobietę, ale ta jednak jest dość nerwowa.
- Dobrze, przygotuję wypis.
- Dziękuję - poprawia okulary na włosach i wraca do Demi. - Mój syn niby taki twardy, co to nie on, a ćwok nic nie umie załatwić.
- Bo on najchętniej zostawiłby mnie tu do końca ciąży.
- Co ty mówisz?
- No bo jest nad opiekuńczy.
- Bo to ćwok, mówiłam, boi się jak małpa depilarki.
Demi zaczyna się śmiać i to głośno.
- Moje kochanie - całuje ją we włosy. - Szykuj się a ja dzwonię po Harrego.
- Dobrze - robi jak prosi.
Godzinę później wychodzą ze szpitala. Anne odwożą na przystanek, a sami jadą do domu. Demi cieszy się, że w końcu nie będzie w szpitalu, wśród leków, strzykawek itd.
Nawet nie zauważa że mężczyzna jedzie w innym kierunku. Orientuje się dopiero, gdy się zatrzymuje.
Gdy wychodzi z auta widzi przed sobą sporych rozmiarów dom. Bogaty, ale ciepły.
- To..ten dom?
- No ten, żaden inny.
- Ale ładny... - poprawia rękawy bluzy rozglądając się.
- Idź mamuśka, oglądaj. - całuje ją w policzek i otwiera drzwi.
Demi wchodzi do środka podziwiając wnętrza. Naprawdę jest pięknie. Przestronnie.
Widać że wszystko musiało kosztować fortunę, ale tak bardzo jej się podoba... Harry chodzi za nią tłumacząc coś od czasu do czasu.
- Kazałem poszerzyć drzwi żebyś się mieściła.
Odwraca się do niego zabijając wzrokiem.
- To wszystko twoja wina! - wali go w ramię i "obrażona" idzie dalej.
- Stój - zatrzymuję ją gdy chcę otworzyć kolejne drzwi. - Zanim tam wejdziesz muszę ci coś powiedzieć - mówi przyciągając ją do siebie.
- Że jestem gruba i nie możesz na mnie patrzeć?
- Nie...to kiedy indziej - śmieje się i krótko ją całuje.
- Kretyn... - kręci głową wzdychając. - Mów, mów.
Pochyla się i szepta jej do ucha.
- Bardzo cię kocham... i jeśli coś tam tykniesz to ci krzywdę zrobię. - całując ją w to miejsce otwiera drzwi.
- To kochasz mnie czy... - staję wpatrując się w najcudowniejsze miejsce w tym domu.
Ściany są biszkoptowe, pod jedną z nich stoi łóżeczko koloru dębowego, jak z resztą wszystkie meble w tym pomieszczeniu. W kącie stoi biały miś większy od niej samej. Na białym suficie porozmieszczane są drobne lampki w kształcie gwiazd. Wykładzina pod nimi jest koloru stonowanego brązu i dopełnia całość.
Aż szkoda chodzić po tym. Wygląda jak z katalogu najlepszych pokoi dziecięcych. Dziewczyna jest pod wielkim wrażeniem.
- Jeszcze kołyska i będzie idealnie - mówi. Widzi minę Harry'ego i zaczyna się śmiać. - Jest najidealniej na świecie - całuje go w usta.
- To możemy już wyjść?- nawet go nie oddaje.
- No dobra, psze pana. Nic nie tykam - podnosi ręce do góry i opuszcza pokój.
Harry zamyka drzwi i szeroko się do niej uśmiecha.
- Śliczny - przytula się do niego.
- Brakuje tylko bobasa.
- No, poczekasz z 7 miesięcy i będzie - śmiejąc się idzie dalej. Chyba dochodzi do sypialni.
- Podoba się?
- Ładna - mówi widząc beżowy pokój.
Duże, wysokie łóżko, biały dywan i delikatne ozdoby. Drzwi do łazienki i garderoby.
- Ja poproszę schodek do tego łóżka.
- Będę cię wnosił. puszcza jej oczko.
- Jak udźwigniesz.
- Dam radę.
Uśmiecha się do niego. Schodzą na dół i wchodzi Louis.
- Cześć sunshine - przytula ją mocno. - Wujek Lou się stęsknił.
- Zarezerwował sobie rolę chrzestnego.
- No oczywiście. BO tylko ja się na niego nadaję.
- Jasne..
Dziewczyna całuje Lou w policzek i śmieje się. Wszyscy idą do kuchni. Chłopaki rozmawiają, a Demi robi obiad. Potem wspólnie jedzą.
Louis siedzi z nimi do wieczora. Ale później ich zostawia.
- Będzie dobrze, obiecuje. - mówi Harry kładąc się obok niej w łóżku.
- Wiem, że będzie. Musi być - dziewczyna od razu się przytula.
- Będzie miało najlepiej na świecie.
Demi całuję go w usta i zasypiają w dobrych humorach.